środa, 26 sierpnia 2009

Dziś nie językowo, a reklamowo. 

Jednak świat języka ojczystego współistnieje nierozerwalnie ze światem przekazu reklamowego, a ja na oba jestem wyczulona, dlatego wszem wobec informuję o drugim poletku do radosnej twórczości własnej. 

Oto poza oBłędną Polszczyzną (www.inklinacjepozytywne.blogspot.com) prowadzę również Ogłupiające reklamy (www.oglupiajacereklamy.blogspot.com).

Przypominam również o najlepszych FOTOblogach w mieście:  

Chwytający codzienności i niecodzienności:
W międzyczasie (wmiedzyczasie.blogspot.com) oraz mistrzostwo w akcentowaniu estetyki i przeżyć:  
Cali Trippin' (cali-trippin.blogspot.com).

Zachęcam do zaglądania, czytania, komentowania i polemizowania!


poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Frasobliwość i niefrasobliwość

Post na zamówienie :-) a promocja nadal trwa, wciąż nic nie kosztuje zgłoszenie kolejnego tematu blogowego ;-)


Czy słowo niefrasobliwy to zaprzeczenie słowa frasobliwy? Niezupełnie, chociaż oba słowa mogą być antonimami w niektórych sytuacjach.


Niefrasobliwość to beztroska, a człowiek niefrasobliwy to taki, który nie martwi się zanadto, bagatelizuje problemy - żyjący bezstresowo, chciałoby się rzec :-)

Frasobliwy natomiast, to martwiący lub nawet zamartwiający się, zafrasowany.  Najlepszym zobrazowaniem znaczenia tego słowa są oczywiście rzeźby ludowe przedstawiające Chrystusa frasobliwego, takiego jak na obrazku powyżej - zawsze w pozycji siedzącej z głową podpartą na dłoni.

Wydaje się, że znaczenie "frasobliwości" pozostaje niezmienne a samo słowo może rzadziej spotykane (niemodne stało się nadwyrężanie ducha i intelektu?). W przeciwieństwie do niefrasobliwości, która staje się znakiem czasów i definicją aktualnego stylu życia.

Trochę filozoficznie wyszło, ale jak już wspomniałam wpis był zamówiony (reklamacje uwzględnia się w komentarzach).



sobota, 22 sierpnia 2009

Psycholog czy psycholożka?

Nie ukrywając, że jestem kobietą, niniejszym postem narażę się feministkom :-)

Dziwią mnie próby feminizowania nazw zawodów, jakie ostatnio można zaobserwować w mediach. Aby wspomnieć tylko dwa przykłady: wywiad z reżyserką Agnieszką Holland - a wydawać by się mogło, że reżyserka to takie pomieszczenie w telewizji, filozofka Magdalena Środa - chociaż w przypadku tej pani (czy wypada mi podkreślać jej płeć?) brakuje konsekwencji, bo często bywa przedstawiana jako etyk (etyczka brzmiałoby prześmiewczo?) lub socjolog (może takie określenia pojawiają się, gdy tekst nie jest autoryzowany przez zainteresowaną?).

Niezwykle irytują mnie tworzone na siłę określenia takie jak: psycholożka czy politolożka. Rzeczywiście nazwy tych profesji w oryginale mają formy męskie, ale to wynika z faktu, że niegdyś były wykonywane głównie przez mężczyzn. Podobnie jak sprzątaczka czy ekspedientka. Cóż, różnica w hierarchii społecznej jest widoczna, ale tak po prostu kiedyś było, czy to się komuś podoba, czy nie. Dziś na szczęście różnice się zacierają i przedstawicieli obu płci znajdziemy na wszystkich szczeblach drabiny społecznej.

A jednocześnie mamy utrwalone nazwy "poważnych" profesji wykonywanych przez kobiety: lekarka, posłanka, aktorka, nauczycielka, itd.

Sceptycznie podchodzę do feminizowania nazw zawodów, bo trudno mi zaakceptować np. ginekolożkę, ornitolożkę, prokuratorkę, doktorkę i mecenaskę. Dla mnie brzmią błaho i kpiąco. A nie widzę potrzeby tworzenia form żeńskich z budowlańca, murarza-tynkarza i nagłośnieniowca. I czy ktoś próbuje na siłę maskulinizować zawód prostytutki albo przedszkolanki?

Moim zdaniem najprościej jest mówić np. "Doktor Kowalska zdiagnozowała...", "Mecenas Wellmann zaopiniowała...", itd. Mimo pominięcia słowa "pani" jasno wskazujemy na płeć osoby, o której mowa. I nie widzę powodów, aby ktokolwiek czuł się urażony, albo dyskryminowany.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Masło maślane

Aby zainteresować i utrzymać uwagę moich czytelników, staram się pisać krótko, zwięźle i prosto.

Bo faktem autentycznym są nieprawidłowe błędy mówione w mowie i pisane na piśmie przez Polaków. Dlatego klarownie objaśniam błędne omyłki.

Tak mogłyby wyglądać moje wpisy, gdybym nie unikała pleonazmów, czyli wyrażeń, w których ta sama informacja jest powtarzana w dwóch różnych słowach lub częściach zdania.

Powszechne błędy tego typu to na przykład:

Godzina czasu. Dla większości z nas raczej jasne, że nie godzina ryżu i nie godzina chlorowodoru, a czasu właśnie. Tym samym stwierdzenie "godzina" jest tak jasne i nie budzące wątpliwości, że nie ma potrzeby wspomagać się "czasem".

Bardziej irytujące, bo z wydźwiękiem urzędniczym jest stwierdzenie w miesiącu sierpniu. Jakby petent nie wiedział, że te stycznie, maje, lipce i listopady powtarzające się co rok to są miesiące. Mogliby żyć w niewiedzy i szukać w kalendarzu tygodnia października, albo co gorsza dnia lutego.

Równie często słychać stwierdzenie cofnij się do tyłu (czy ktoś umie do przodu?), fakt autentyczny (a jaki mógłby być inny, jeśli się wydarzył) i wiele wiele innych.

Recepta jest prosta - umiar w wypowiedzi i wsłuchiwanie się w znaczenie słów :-)

niedziela, 16 sierpnia 2009

Eksponowane skróty

Zagadka: Jak brzmi nazwa ulicy, która wiedzie na moją pocztę?

Krakowskiej Marysieńki? Krajowej Marysieńki? Kryptonowej Marysieńki (może była chemikiem?) Karatowej Marysieńki (może ktoś ją ozłocił?).



Otóż nie, adres korespondencyjny mieszkańców domu za bramą oznaczoną tą właśnie tabliczką to ul. Królowej Marysieńki 4.

Wybór takiego skrótu to moim zdaniem pójście na skróty, a tego nie lubię, bo zwykle oznacza kaleczenie języka. Przyznam, że nazwa ulicy jest dość długa i może stwarzać kłopoty przy próbach umieszczenia jej w miejscach o ograniczonej powierzchni. Ale w przypadku tabliczki adresowej, eksponowanej na budynku, bramie, itp. nie szłabym na kompromis skracając byle jak część nazwy, w dodatku tak pięknej nazwy.

A trzeba myśleć o przyszłości. Wyobraźmy sobie, że któregoś dnia gdzieś powstanie ulica, albo wręcz aleja, albo Aleje Królowej Dody. Przecież królowa aktualnie jest tylko jedna i taka tabliczka powinna to jasno stwierdzać ;-) Skróty niedozwolone.

P.S. Dziękuję asystentowi fotografa za profesjonalne przytrzymywanie krzaka.

czwartek, 13 sierpnia 2009

mnie czy mi, tobie czy ci


Z okazji czwartku pędzę z pomocą tym, którzy dumają nad językowymi dylematami :-)

Mnie czy mi, tobie czy ci, jego czy go? Oto jest pytanie.

Bez dogłębnej wiedzy filologicznej większość z nas intuicyjnie czuje którego zaimka należy użyć w jakiej sytuacji. Tylko czasami zdarzają się chwile zawahania, a najwięcej kłopotów sprawia zaimek ja.

Używamy dwóch form w zależności od tego, czy akcentujemy dane słowo, czy nie. Akcentując, używamy dłuższej formy zaimka - mnie, tobie, jego. Zwykle oznacza to użycie zaimka na początku zdania, np. Tobie powiem, ale Dżesice nie (wiadomo - plotkara), mnie się podoba to, a Stefkowi tamto (mowa o łożu małżeńskim), jemu damy garnek, a jej wino (bo u nich panuje jasny podział obowiązków).

Najprostsza zasada: zwykle na początku zdania używamy dłuższych form zaimkowych - mnie, tobie, jemu, a skróty - mi, ci, mu/go, znajdują swoje miejsce w środku wypowiedzi.



Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał.


środa, 12 sierpnia 2009

Po poznańsku

O gwarowych przykładach będzie. Bo z poznańską mową obcuję.

Dla niewtajemniczonych:

Czydzieści czy to ni mniej ni więcej niż 33.

Prawidłowo intonowane zapytanie o płatność dostawcy brzmi: kiedy dostaliśmy tę faktutureeęęęę?

Zdrobnienie imienia jednego z najkonkretniejszych ludzi jakich znam to Genek (od Eugeniusz - wszyscy warszawscy koledzy, łącznie ze mną uporczywie powtarzają Gieniu ;-))

A najbardziej uniwersalne poznańskie zagajenie przez wewnętrzne GG to oczywiście "tej".

A mnie się mimika sama układa do uśmiechu jak tylko rozmawiam z Wielkopolanami :-)

wtorek, 11 sierpnia 2009

Na pewno i naprawdę

Pędzę z odsieczą dla ludzkości i podsuwam autorski sposób wspomagania pamięci - które z tych słów piszemy razem, a które osobno:

naprawdę
na pewno

Metoda na zapamiętanie jest prosta: oba słowa/ wyrażenia "powinny" zająć tyle samo miejsca w formie pisanej, czyli na pewno jako fraza o mniejszej liczbie liter musi się wydłuuuużyć zapraszając do siebie spację. A naprawdę musi się pilnować i trzymać linię, aby dorównać szczuplejszemu na pewno.

Ot co.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Dedykowana destynacja

Jak wpływ języków obcych może okazać się zgubny dla języka ojczystego? Dwa przykłady zmienionych znaczeń słów: destynacja i dedykowany.

Destynacja to powszechnie używane słowo w branży turystycznej, zwłaszcza lotniczej, określające cel podróży, czyli miejsce docelowe. Tablice na lotniskach informują o wakacyjnych destynacjach: Barcelona, Ateny, czy inna Hurgada, a rzecznik Lufthansy opowiada o ofercie do 140 destynacji na całym świecie, itd. A najbardziej nie na miejscu są pytania strażników granicznych, których interesuje "jaka jest Pani finalna destynacja".

Oczywiście destynacja we wspomnianych znaczeniach to kalka z języka angielskiego destination.
Słowo destynacja w języku polskim istnieje, rzecz jasna, ale oznacza coś zgoła innego - tzn. przeznaczenie czy też zamiar Opatrzoności, itp. Dlatego jestem w stanie zaakceptować użycie słowa destynacja w odniesieniu do lotu samolotem tylko w sytuacji, gdy ktoś jest wróżką i potrafi przewidzieć, że dany lot to finalna destynacja (final destination).

Drugim potworkiem językowym, który narodził się z nadmiernego uwielbienia braci korporacyjnej do obcej mowy jest słowo dedykowany. Niegdyś miało zabarwienie romantyczno-sentymentalno-dziękczynne, bo było używane przez poetów dedykujących swoje wiersze ukochanym, pisarzy, którzy wyrażali podziękowania żonom lub mentorom na pierwszych stronach książek z dedykacją, nauczycielom, którzy odręcznie wypisywali dedykacje wzorowym uczniom w książkach rozdawanych na zakończenie roku, itd.

Ale dzisiaj słowo dedykowany przeżywa swój renesans i obyśmy jak najszybciej przeszli do oświecenia. W nadmiarze słyszy się wyrażenia typu "oprogramowanie dedykowane dla państwa firmy", "pracownik dedykowany do obsługi klienta", "projekt dedykowany dla młodych mam". Wynika z tego, że ta nowomowa to nie tylko wymysł pojedynczych osób, ale niestety upowszechniające się kaleczenie języka.

W przypadku dedykacji i dedykowania nie widzę miejsca na wykorzystanie ich w innych znaczeniach niż te związane z kierowaniem miłych słów do określonego adresata.

W kwestii zapożyczeń jestem konserwatystką :-)

czwartek, 6 sierpnia 2009

Pisze czy jest napisane?

Rzecz jasna jak słońce, prosta jak drut, a jednak budząca wątpliwości.

Po przeczytaniu ciekawej informacji w gazecie, chcąc się nią z kimś podzielić może zdarzyć się dylemat czy powiedzieć:

Na piątej stronie pisze, że koncert Madonny jednak się odbędzie
czy może
Na piątej stronie jest napisane, że koncert Madonny jednak się odbędzie.

Oczywiście przysłuchujące się otoczenie, wrażliwe na poprawność polszczyzny będzie wdzięczne za użycie drugiego zdania, gdzie forma bierna "jest napisane" pozwala przekazać faktyczny stan rzeczy. Przecież kiedy czytelnik bierze do rąk wydrukowaną gazetę, to wszystkie treści w niej są już napisane, bo ktoś inny wcześniej je napisał. Ewentualnie można byłoby przekazać tę samą treść słowami:

Na piątej stronie redakcja (redaktor, Hirek Wrona, ktoś inny określony personalnie) pisze, że koncert Madonny jednak się odbędzie.

Tak jest napisane :-)

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Wymyślić, lubić, nienawidzić

Dziś na widelec biorę trzy czasowniki, które często padają ofiarą błędnego zniekształcania przez podobieństwo brzmienia do innych słów o zupełnie innych znaczeniach.

Nienawidzić - tak
Nienawidzieć - nie

Zapewne błąd wynika z traktowania słowa nienawidzić jako "widzieć", a oba słowa łączy jedynie podobne brzmienie. Może komuś ułatwi zapamiętanie poprawnej formy jak wyobrazi sobie wymawianie "nienawidzić" z zaciśniętymi z nienawiści zębami?

Dodatkowo, warto podkreślić, że nienawidzić to wprawdzie czasownik, ale tylko rozpoczynający się od "nie-" i w żadnym wypadku nie należy go zapisywać rozdzielnie jak większość czasowników z nie :-)

Lubić - tak
Lubieć - nie

Lubienie również przysparza niestety kłopotów, bo nie wiemy czy lubić czy lubieć. Proponuję skojarzenie tego czasownika z innymi: lubić kogoś to tak naturalne jak robić cokolwiek (powszechne -ić), a lubieć to jak zgrzybieć (-ieć).

Wymyślić - tak
Wymyśleć - nie
Z wymyślaniem jest podobnie jak z nienawidzeniem - mylimy z innym, podobnie brzmiącym słowem. I rzeczywiście należy myśleć, ale wymyślić. Jako ściągawkę proponuję myśliciela. Bo przecież nie myśleciela.

sobota, 1 sierpnia 2009

Koszty czy koszta

Po prędkim odkurzeniu bloga z okazji pierwszej sierpniowej soboty przybywam, aby rozwikłać zagadkę kosztową, czyli która z form liczby mnogiej jest poprawna - koszty czy koszta?

Gdybym pozostała przy sugestywnej podpowiedzi umysłu z pierwszej chwili, to napisałabym iż tylko i wyłącznie "koszty" są poprawne, a koszta to kolejny efekt wydumanej odmiany słów najprostszych. Ale coś mnie tknęło i zaczęłam przeszukiwać przepastną sieć, a w efekcie niestety nie mam jasności co do wyłączności na poprawność dla któregokolwiek z tych słów.

Z jednej strony Maciej Malinowski twierdzi, że "koszta" to przełożenie odmiany słów pochodzenia łacińskiego na słowa rdzennie polskie, bo końcówka -a w liczbie mnogiej jest charakterystyczna dla słów o etymologii łacińskiej. Niestety niewiele wiem o łacinie (ubolewam nieco), ale wydaje mi się, że jednak "koszt" ma duże szanse na korzenie łacińskie.

I z drugiej strony właśnie, internetowa poradnia językowa najstarszej polskiej uczelni przekonuje mnie, że obie formy mają zastosowanie. Według opinii prof. Mirosława Skarżyńskiego, eksperta poradni językowej Uniwersytetu Jagiellońskiego określa obie formy jako poprawne, jednak koszta uznaje za przestarzałe.

Jako że preferuję prostotę w codziennym użytku stawiam na koszty, a koszta pozostawiłabym na okoliczność potrzeby archaizacji wypowiedzi, czy opisu.